Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

spotkawszy ją na uboczu, uśmiechał się lub mówił jakie grzeczne słówko; dwa razy obronił ją od wymówek, za co nie okazała mu najmniejszej wdzięczności, bo ta opieka wywoływała w niej raczej pomieszanie aniżeli przyjemne wzruszenie.
Pewnego wieczoru kiedy panny układały w szafach, Józef przyszedł dać znać Dyonizę, że na dole czeka na nią jakiś młodzieniec. Zeszła zaniepokojona.
— Aa... „źle uczesana” ma kochanka?
— Musi być bardzo głodny — zawołała Małgorzata.
Na dole przy drzwiach, Dyoniza zastała Jana, któremu najsurowiej zabraniała przychodzić do magazynu, było to bowiem bardzo źle uważane. Lecz nie śmiała go łajać, tak się zdawał pomięszanym; bez czapki był i zdyszany, gdyż biegł do niej aż z przedmieścia Temple.
— Masz dziesięć franków? — wybełkotał. Daj mi, bo inaczej jestem zgubiony.
Ten hultaj z potarganemi blond włosami, był tak komiczny ze swą ładną panieńską twarzyczką, wymawiając te melodramatyczne słowa, że byłaby się roześmiała, gdyby jej nie zatrwożyło żądanie pieniędzy.
— Jak to! dziesięć franków? — powiedziała — cóż się stało?
Zaczerwienił się i rzekł, że spotkał siostrę swego kolegi. Dyoniza kazała mu milczeć, bo jej się udzieliło jego zakłopotanie; zresztą nie chcia-