Strona:PL Dzieła poetyckie T. 5 (Jan Kasprowicz).djvu/042

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Łon wulkanicznych tajemne pożary
Niechaj zeń spłuczą to powszednie błoto;
Jak drogi metal niech oto
W tym świętym ogniu z żużli się oczyści...
Jako ci z legend ogniści,
Rozanieleni duchowie z swych ran
Pletli dla bóstwa, niby z krwawych liści,
Mistyczny wian,
Tak niechaj duch mój, w milionów światy
Zapatrzon, z rąk Przyrody otrzyma stygmaty...

O niechaj idzie na łąki i pola,
Niech się przypatrzy, jak się ziarno rodzi
Z nasiennych pyłków powodzi,
Które wiatr z kłosków przenosi na kłoski,
By się spełniła niewidzialna wola!
Kiedy to serce się wrzodzi,
Gdy się, jak złodziej,
Chyłkiem do wnętrza wciska Szatan troski,
Niech duch się spieszy podziwiać ten boski
Wymiar Przyrody, co dłońmi możnemi
Przeznacza atomek ziemi
Lub jedną kroplę, jako brylant lśniącą,
Na władztwo bytów tysiącom...
O niechaj idzie! Ogarnie go dziw,
I nad boleścią zawładnie piekącą,
I będzie żyw,
I będzie takie wydzwaniał harmonie,
Jak rzeki, co swe źródła mają w opok łonie...

Jak ta kanzona, nie wypadnie z granic,
Życia-artysty zakreślonych palcem...
I już nie żadnym służalcem,
Lecz panem będzie tej nizkiej boleści,
Która mu serce potargała na nic,
Duszę na równi z padalcem
Stawiła...