Przejdź do zawartości

Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T4.djvu/417

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
LX.

Jeden był tylko przy mnie giermek mały —
Jeden był tylko i ta pieśń go struła.
Głosy okropne w niego wlatywały,       475
Kości roztrzęsły... pierś mu się popsuła.
Chodził i przez sen gadał i drżał cały,
Jak instrumentu cedrowa szkatuła,
Która muzykant napełnił przelotem
Tonów... i zamknął napełnioną grzmotem.       480


LXI.

A tymczasem mię Wielki Pan niebieski
Ubierał w grozę i w powagę strachu.
A strach był jakiś ciemny i królewski,
Który napełnił wszystkie kąty gmachu.
Pod stopą moją suche komnat deski       485
Grzmiały jak trumny. — O komnat zapachu
Gadał po wioskach z trwogą lud ciekawy:
Że był zaduszny, tajemny i krwawy.


LXII.

Na świecie o mnie śniono. — Śród czeladzi
W podziemnych kuchniach gadano: żem blady       490
Jak miesiąc gdy się przejrzy w krwawéj kadzi,
W któréj pływają gniazdem wężo-gady,
Że gwiazda złota jakaś mię prowadzi —
(Purpurowe tu tłoczącego ślady)
W ciemny kraj — gdzie się wszelka dusza wściekła       495
Na Króla Duchów czerwonych — do piekła.


LXIII.

A co dziwniejsza... że mię ukochano
Za siłę — i za strach — i za męczarnie.
Gdym wyszedł... lud giął przedemną kolano,
Lud owiec, który się k’ pasterzom garnie!       500
Przed twarzą moja straszliwą klękano
Widząc dwa skrzydła hełmu jak latarnie!
I między niemi w śrzodku zawieszoną
Tę twarz, jak lampę trupią i zieloną.