Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T4.djvu/408

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XXIV.

Z tém stary Swityn i Czerczak posłowie       185
Odeszli. A mnie jéj postać wprzód senna
Zaczęła jaśnieć jako słońce w głowie,
I coraz bardziéj jawić się płomienna.
Więc potém, kiedy ległem na wezgłowie,
Cała mi w oczach ognista Gehenna       190
Błysnęła ciągle piorunami pruta,
Ciemna, czerwona parami jak huta.


XXV.

Na piersiach darłem skórzane odzienie,
Ale do łoża byłem jak przykuty.
Wtém ona weszła w te straszne płomienie       195
Jak duch tęczami różnemi osnuty;
Nad nią niby z gwiazd grających pierścienie
Wiązały jedną pieśń na różne nuty —
Dzwoniące, cudne! jakieś gwiazdy śliczne!
Niby powietrzne narzędzia muzyczne.       200


XXVI.

Słysząc te głosy, z któremi dziewczyna
Szła na mnie, z ciała mego wyleciałem.
A ona w ogniu czerwona i sina
Obracająca powietrznym chorałem
Jako skrzydłami powietrznymi młyna       205
Kręcąc... przywiodła duch — że włosy rwałem;
Przez wszystkie jęki i tony i zmiany
Idący za nią w toń — jak zwarjowany...


XXVII.

Jeszcze noc była — a ja: hełm na głowę
Włożywszy, wsiadłem na koń... pędzę cwałem.       210
Pamiętam szare powietrze perłowe
I zamek wieży sterczący kawałem
Nad Wisłą... gdzie lud tę swoją królowę
Otoczył ludzkim i ceglanym wałem.
Tam przeleciawszy: w róg mosiężny dzwonię —       215
Grzmię aż mi wszystkie oderżały konie.