Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/461

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
LX.

Widzę: że nie jest On tylko robaków
Bogiem, i tego stworzenia co pełza.       470
On lubi huczny lot olbrzymich ptaków,
A rozhukanych koni On nie kiełza...
On, piórem z ognia jest dumnych szyszaków...
Wielki czyn często Go ubłaga, nie łza
Próżno stracona przed kościoła progiem:       475
Przed Nim upadam na twarz — On jest Bogiem!


XLI.

Gdzież więc ten człowiek który jest zwiastunem
Pokory? co się Bogiem ze mną mierzył?
Ja go chcę jeszcze, w głowę tnę piorunem.
Tak jakem wczora go w piersi uderzył.       480
Czy widzieliście? i on ma piołunem
Zaprawne usta... Lud co w niego wierzył
Radość udaje, ale głowy zwiesił,
Bo wié, żem skinął Ja — i wieszcza wskrzesił.


LXII.

Jam zwolna serca mego rwał kawały,       485
Zamieniał w piorun i w twarz jemu ciskał;
A wszystkie tak grzmią jeszcze jako skały,
Jakbym ja w niebie na sztuki rozpryskał
Boga, a teraz kawałki spadały...
Jam zbił — lecz cóżem dziś u ludzi zyskał?       490
Za błękitami był bój i zwycięstwo —
Ludzie nie widzą we mnie, tylko męstwo.


LXIII.

Za prawdę... Gdybyś mię widział Narodzie!
Jak ja samotny byłem i ponury,
Wiedząc że jeśli mój grom nie przebodzie,       495
Litwin z Litwinem mię chwycą w pazury.
Już przypomniawszy gniazdo me na wschodzie,
Wołałem ręką Krzemienieckiéj góry
Ażeby weszła rospędzić tę ciemną
Zgraję — i stanąć za mną — lub podemną.       500