Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/457

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XL1VI.

„Gdy, dawniéj w rękach i na linie Włocha
Gięłam się jak wąż, cóż robiły pany
Aby mnie słowem szczerwienić choć trocha!
A byłam jako kwiatek ołowiany.
Nie czerwieni się serce aż zakocha;       345
Nie zawsze blady jest, kto nie kochany.
Bądź zdrów, nie będę nadaremnie szlochać,
Jeśli jak mówisz kocham? — lecę kochać!


XLV.

„A gdy się dowiesz że w kurhanie leżę
O! przyjdź na kurhan mój z psem i sokołem!       350
Połóż się chwilę na darniny świéże,
Niech sokół czarném krzyż obleci kołem.
Ja także jestem jak Polscy rycerze,
A xiądz mię posłem nazywa aniołem;
Ja listy noszę, ja zapalam słupy,       355
Ja zbieram, grzebię, i obmywam trupy.


XLVI.

„A któż przypomni o mnie kiedy zginę?
Jeśli ty mówisz że miłość tak trudno
Zyskać — kto w grobie położy Swentynę?
Kto różę na nim posadzi odludną?       360
Kto złoży na krzyż moje ręce sine?
O! jak tam w grobie niekochanym nudno!
Spać na kamieniu!“ — Tak mówiła śpiewna
Ta czarodziejska, stepowa królewna.


XLVII.

Sawie zabrakło na odpowiedź czasu...       365
Wybiegł na stepy, nad swój dom gliniany,
A za nim Nimfa mojego Parnasu,
Jako duch ze mgły, na słońcu różany.
Stanęli. — Burzan podobny do lasu
Purpurowemi podpływał bałwany,       370
By morze blaskiem piorunów rozbite.
W burzanie wojska brzęczały ukryte.