Przejdź do zawartości

Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/430

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
VIII.

A jednak i to minęło!... Ojczyzna
Minęła także! i ów wierszyk złoty
Że dla niéj każda smakuje trucizna,
Ów wiersz co niegdyś zachęcał do cnoty:       60
Jest dzisiaj... Każdy mi to pewnie przyzna
Kto w oblężeniu jadł szczury lub koty —
Że ten wiersz bez psów, liszek, bez czajek,
Jest dziś najlepszą z Krasickiego bajek...


IX.

A więc niech wszystko mija! — Wstańcie burze!       65
I zwiéjcie mój ślad z téj smętnéj pustyni!
I moje myśli jak łez pełne kruże
Przechylcie, niech je próżnemi uczyni
Czas. — Wszak stawałem na nie jednéj górze
Bliżéj piorunów, niż gadu co ślini       70
Pocałunkami nawet twarz człowieka;
Bliżéj chmur co grzmią — niż ludu co szczeka. —


X.

I dziś od ogniów Boskich w dół zepchnięty,
Z piramid czoła, z wulkanicznych szczytów,
Cierpię — lecz jeszcze gardzę. I ten ścięty       75
Rym, nieraz kąsa was aż do jelitów;
I płynie jako szalone okręty,
Z fal odrzucany do niebios błękitów,
Gdzie mu początek był i koniec będzie,
Gdy śmierć na żaglach okrętu usiędzie.       80


XI.

Tym czasem z szumów żeglowych i waru
Myśli zhukanych, jest harmonia dzika;
Którą ja lubię że tak pełna gwaru,
Że czasem jak wąż pośród ruin syka,
Czasem podobna do Aniołów swaru,       85
Gdy błyskawicą letnią się odmyka
Niebo, i znów się zasuną płomienie
Na dziwny duchów świat, skąd szło westchnienie.