Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Od nas uczyły się snieżyste szyje
Chować pod skrzydło te, gdzie serce bije.
Słońce lubiło zaglądać w aleje,
Gdzie na nim niegdyś moja postać mdleje;
Po kwiatach wietrzyk biegł i czoło chłodził,       1550
I xiężyc prędzéj na niebo przychodził.
A ja spojona szczęściem i rozrzutna,
Każdą mu gwiazdę co wschodziła smutna
Lubiłam dawać, jak dziecinka pusta,
I każdą jego nazywać imieniem:       1555
Bo mię za każdą on całował w usta.
Starcze! pogadaj ty proszę z sumnieniem!
Bo mi się zdaje tonącéj w rospaczy
Że ty przebaczysz i Bóg nam przebaczy. —

Tak mię prosiła: a na głos słowika       1560
Serce się ludzkie choć stare odmyka.
Patrz! o! bielutka! patrz, o! pochlebnica!
Twój kontusz mówi: i twoja szablica
Z ojcem ci moim podobieństwo dały;
O! ty litośny! o ty nie ze skały —       1565
Jakże się ostać przed takiemi proźby?
Twarzą już tylko udawałem groźby,
A już mi serce kruszyło się, miękło,
Już nad nią dwie łez roztopionych pękło,
Już wyciągałem ręce — wtém ta blada       1570
Leci do męża, na serce mu pada.
A nędzarz blady jak płócienna chusta,
W jéj piersi, oczy pochował i usta.
Patrzę — o! zgroza z pod kruczych warkoczy
Wstążeczka się krwi koralowéj toczy,       1575
I plami narcys ten litości srebny!!
On ją ukąsił — zbrodniarz! o! haniebny!!
Jękła, i nagle od ssącéj gadziny
Pierś oderwała. A trup blady, siny,
Oczy zbłąkane obraca wokoło.       1580
O niczém nie wie te haniebne czoło,
Nigdy się oczy nie łzawią zielone:
A jednak spojrzał na krew i na żonę,
I wyszły z oczu mu dwie łzy tułacze!