Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jak człowiek własną uznający winę
Pokornie krwawą ich ocierał ślinę.
A kiedy jęki ozwały się w grobie,
Do ust po kostki wkładał ręce obie,
Widać miał w bolu słuchowi obronę,       1510
Bo gryzł — i z paszczy wyciągał czerwone.
Już chciałem uciąć szablicą te ręce
Krwawe jak szpony orle, lub zwierzęce,
Nie zemstą ale litością ruszony:
Gdy nagle biała mara jego żony       1515
Wybiega, klęka, i oczy podnosi;
I tak na rany Chrystusowe prosi. —
Panie! ty ojca mojego masz lice
I taki kontusz i taką szablicę;
Więc ci aż do nóg boleśna upadnę,       1520
I do serca się twego łzami wkradnę;
I w niebie mojéj ustapię światłości,
Za jedną nad nim tylko łzę litości.
Słuchaj! ja niegdyś utopiona w stawie;
Teraz jak mara — jak błędne żórawie       1525
Ciągle ja latam i ciągła mi droga
Od gwiazd do męża, od męża do Boga.
A jeszczem biedna nie mogła wyjęczéć
Aby go jęki te przestały dręczyć
Bo cała tutaj ojczyzna zabita       1530
Przychodzi płakać i jęczy i zgrzyta,
I wali głuchą przekleństwa ulewą
Na mego męża, jak na zwiędłe drzewo.
Cała ojczyzna i wszyscy umarli
Tutaj przychodzą aby go rozdarli.       1535
O! takie serca wy macie tygrysie!
O! jak ojczyzna wasza długo mści się!
I czyż tak będzie od wieku do wieku?
Wyproś ty dla nas litości człowieku!
Wyproś! ja będę modlitwom przytomna,       1540
Jeśli przebaczyć nie chcą — niech zapomną?
Jeśli ich nasza męka nie rostkliwi
Niech myślą że my byli tak — szczęśliwi!
Od nas niesione błękitami wody
Pary łabędzi uczyły się zgody,       1545