Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

piaskowe, które jako ślady naszych zerwanych domów, zostały w dolinie. Zziębły i ponury patrzałem ze wzgórza na tryumf téj biednéj rzeczki, a patrząc tak, dziwnego doznawałem wrażenia. Bez dachu, bez ognia, bez pokarmu, doznawszy morskiego prawie na ziemi rozbicia; nie mogłem jednak udać się do bliskiego miasteczka gdzie byli ludzie, ani prosić aby mię pod dach jaki przyjęto, i przy gościnném posadzono ognisku. A mogły nadejść okropniejsze burze, mogło nareszcie przyjść morze i zatopić wzgórze na którém stałem; a wszystko to trzeba było własnemi siłami wytrzymać, ocalić się lub zginąć, pod okiem ludzi którzy się mnie i rzeczy moich dotknąć nie mogli i nie śmieli. Wyjaśniło się na koniec niebo, a ja nauczony doświadczeniem, już nie w dolinie, lecz na wzgórzu najwyższém rozbiłem namiot; i przyszły dnie pogodne, ciche; spokojnie płynące w pustyni. Drogman mój Soliman, sławny z tego i chełpliwy że był niegdyś tłómaczem Champoliona, Roseliniego, Fresnela i wielu innych, opowiadał mi o swoich dawnych panach różne drobne szczegóły ich podroży i ze mnie zapewne zbierał zapas małych postrzeżeń, któremi będzie bawił przyszłych wędrowników. Wieczorem zaś, usiadłszy na ziemi u wejścia do namiotu, piękny ten Arab, z długą brodą, oświecony wzierającym między płutna xiężycem; śpiewał mi strofy z poematów arabskich; których dźwięk niezrozumiany i smutna nuta, kołysały mnie do snu. A wtenczas — może mnie anioł snów okrywał płaszczem rycerza Solimy, i naznaczał krzyżem czerwonym na piersiach, a zaś Araba tego przemieniał w giermka śpiewającego