Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I rozsypują się po drzew łańcuchu;       210
W ogrodzie pełno krzyku, blasku, ruchu.
Na cichéj wodzie łabędź się poruszył,
Strzepotał, wody źwierciadlane skruszył,
Zapienił cały krąg, zbudzony nagle,
Otworzył wszystkie puchy, pióra, żagle,       215
I znów spokojny spogląda wspaniale
Na rozchodzące się kręgami fale.
Tak silne serce posępnie się rzuci,
Kiedy go ze snu jaki grom ocuci,
Porwie się nagle, tłum spokojny zmiesza;       220
I widzi jak się przerażona rzesza
Cofa, jak kręgi blademi ucieka
Od rażonego nieszczęściem człowieka;
To wtenczas duma na pomoc przybędzie,
To wtenczas skrzydła się duszy łabędzie       225
Całe rozwiną przeciw wichrom losu,
To wtenczas serce jak z twardego ciosu;
I tém się nawet chełpi boleść sroga
Że miała świadkiem walki — tylko Boga.
I tém się cieszy serce, choćby pękło,       230
Że zamiast podłych zlitować — przelękło.


IX.

Ludzie po drzewach szukający wszędzie,
Budzą słowiki i płoszą łabędzie.
Już słychać szmery, już wrzawa szalona,
Że graf otruty, że cierpi, że kona.       235
Wreszcie okropna wieść do groty wpadła:
Powiernik zaśmiał się — a pani zbladła,
I znów skościeli oboje na długo.
Lecz ktoby wtenczas ją widział z tym sługą,
Ktoby ją widział, kiedy przez kaskadę       240
Blaski xieżyca ją oblały blade,
Ktoby w jéj usta już nie koralowe
Ale pobladłe, otwarte, surowe
Spójrzał i słuchał gdy tak stała cicha,
Jak przez te usta serce w niéj oddycha;       245