Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/045

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wnego przyjaciela. Był to jeden z wygnańców Barskich... ostatni.
Chata jego ocieniona szeroką jabłonią i pełna gniazd gołębich, i śpiewająca od świerszczów ustronna była i spokojna.
I postawił ów starzec przed gośćmi cynowy dzban-chleby i jabłka czerwone, a potém zaczął jak zwykle rozmowę o dawnych czasach i o ludziach już umarłych.
Nie wiedział zaś nic że nowe pokolenie w Polszcze i nowi byli rycerze i nowi męczennicy; i nie chciał wiedzieć o tém będąc człowiekiem przeszłości.
A nie było już w nim żadnéj pamięci, ale była pamięć o rzeczach które mu się zdarzyły za młodu; lecz o dniu wczorajszym nie wiedział i nie myślał o jutrze.
A utrzymywał się z robaczków które nazywają czerwcem; i z nich płacił podatek Carowi, a był właśnie dzień składania daniny.
Jakoż o godzinie późnéj zajechał przed chatę celnik, i napiwszy się ze dzbana dopomniał się o rzecz winną.
Stary więc ów człowiek obnażył się ze wszystkiego aby wystarczył podatkowi i sługę onego zbogacił.
A zabrawszy wszystko celnik wychodził z chaty mówiąc: oto masz jabłoń owocami okrytą, muszę z niéj wziąść dziesięcinę.
To powiedziawszy, sługom swoim rozkazał trząść drzewo stare i rozrosłe, a Szaman do Anhellego rzekł:
Pójdź i stań pod jabłonią, a nic nie mów do tych co trzęsą drzewem, aż się moc Boska pokaże.
Poszedł więc Anhelli i stanął pod ulewą jabłek czerwonych, jak człowiek spokojny.