Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T1.djvu/341

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

       55 I był jakby głazem, pod Cara roskazem,
A były roskazy co krwawsze.

Raz, starym zwyczajem pomarłych już rodzin,
Ten Emir Arabski w dzień pańskich narodzin,
Na sianie, za stołem, z przyjaciół swych kołem
       60 Połamał opłatek i spożył.

A potem jak przodków święcono zwyczajem,
Wniósł toast nadziei stoletnim tokajem:
„Żyj Polsko wiek sławy!“ Wtém goniec z Warszawy,
Przyleciał — zawołał: „kraj ożył!“

       65 Więc Emir w stepowe zapuszcza się szlaki,
A za nim na koniach buńczuczne kozaki,
W czerwieni i w bieli, po stepach płynęli,
Po smutnych kurhanach przeszłości.

I cały ten szereg błyszczący od stali,
       70 Zrównanym galopem jak morze się fali;
Gdzie słychać dział huki, tam lecą buńczuki,
Jak gwiazdy z ogonem jasności.

Emira kozaki gdy błądzą przez wrzosy,
Umieją pieśń dziką rozłamać na głosy.
       75 Pieśń z echem odsyła stepowa mogiła,
Pieśń grzmiącą „ho urra! nasz Emir!“

Do Cara pieśń doszła — wściekłością się pienił,
I głowę Emira na ruble ocenił;
Bo myślał że w kraju, z hordami Nogaju.
       80        30 Czyngiskan szedł — Batt — lub Kantemir.

Bo umiał Rzewuski, jak Arab stepowy,
Płachtami rumakom ogłuszyć podkowy,
I cicho, gdy spali, pod obóz Moskali,
Podkradać się — bić — i brać działa.

       85 Więc ściągnął jak wszyscy ściągali pod Daszów,
Gdzie nasza konnica ze szczękiem pałaszów,