Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T1.djvu/315

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

       100 Rospacz bezsilna! — morze płomieni
Suche okrętu deski podmywa.
Zawyli strasznie i odurzeni
Umilkli... Cisza spadła straszliwa.
Potém w téj ciszy, galerom znana,
       105 Dziko zabrzmiała trąbka Hetmana.

Na odgłos trąbki, jak z ogniów piekła
Wstali kozacy na czarnych skałach.
Rzekłbyś że zemstą dzicz ta zaciekła
Gasi pragnienie w ognistych wałach.
       110 Na nagich głazach, obwiani w dymie,
Jako posągi stali olbrzymie;
Rzekłbyś — że dusza ich marmurowa
Nie słyszy jęku — głosu rospaczy.

I słychać grzmiące Hetmana słowa:
       115 „Druhy! nim płomień Turków obsaczy,
Kto do okrętu dopłynie z wodą,
Jeśli jest Basza? Baszy wyszuka,
Baszę wykradnie — takiego kruka
Bogatą piastrów uczczę nagrodą.“.
       120 Kozacy milczą... Za skarby świata
Któż pójdzie w piekło?... Patrzcie! sam Żmija —
Jak istna żmija ogień przelata,
I padł do fali, wśród fal się wzbija;
I znów zatonął... Tam iskry padły.
       125 Ho! ho! z téj wanny nie wyjdzie cały...
A teraz słychać Turków wystrzały.
Widzę go znowu — gdzie tłum wybladły
Wpadł — oto Turek w rękach Hetmana.
Już maszt się pali, już żagiel spłonął.
       130 Hetman do fali z Turkiem zatonął,
A płomieniami fala zawiana;
Miło to płynąć w takie ukropy!
Patrzcie tam! patrzcie! Hetman na skale;
Na znak tureckie rozwija szale:
       135 Wąż mu się, Turek, wije z pod stopy.

Nad rankiem, kędy oczeret spłonął,
Błękitne tylko krążyły dymy.