Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T1.djvu/288

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zawsze samotny — zawsze nie z nami;
Gdzieś na cmentarzach, nad mogiłami. —

Ciszéj!... tam zachód krwawy, ponury,
       235 Ozłocił stepy, jary i chmury.
Zagasa słońce — słychać jak zdala,
O brzegi bije spieniona fala.
Ciszéj!... tu smutne mogił wybrzeże.
Oto ostatnie zachodu blaski,
       240 Złocą wichrami burzone piaski:
Złocą trzy cerkwi posępne wieże,
Co nad brzeg Dniepru wybiegły stromy.
I tysiąc grobów, gdzie przez wyłomy
Posępne trumien wielka świeciły.
       245 O! dzika Siczy! twoje mogiły
Z piasku uwiane, — a grób tak kruchy
Gdy pod przechodnia zapadnie nogą:
Potém w mgłach srebrnych płynące duchy,
Wczorajszych mogił znaleść nie mogą.

       250 Tam białą postać słońce oświéca.
Łatwo z wybladłéj odgadnąć twarzy,
Że to posępna mogił dziewica,
Że to siczowych płaczka wyspiarzy.
Stała na wieku spruchniałéj truny,
       255 A wiatr jéj czarne unosił włosy,
I wzruszał wianku srebrne piołuny,
I róże wianku lśniące od rosy.
Mówią że niegdyś płaczka ta miała
Czoło wesołe, lica różane;
       260 Lecz przymuszona płakać, płakała —
I dzisiaj zmysły ma obłąkane
Zmyślonym płaczem — i we łzach oczy.

To Hetman Żmija na cmentarz kroczy.
Stanął na grobie, rzekł... „Witaj Xeni!
       265 Witaj o sławna płaczko pogrzebu!
Ty nas modlitwą polecasz niebu