Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T1.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Napróżno czeka każdego wieczora
       195 I miała umrzéć w objęciach upiora,
Przezemnie — tylko umarła — z rospaczy...

Daléj wielbłądzie! tak pusto dokoła,
Czy już na ziemi szczęśliwych nie stało?
Żaden jęk do mnie w pustyni nie woła,
       200 Tylko sęp krąży nad samotną skałą,
I głośno bije skrzydłami czarnémi.
Szczęśliwszych niéma ode mnie na ziemi.


IV.
O nie! ta palma musi być szczęśliwa.
Źródło się kryje pod stopami drzewa,
       205 Patrz jako liściem miłośnie powiewa;
Kocha się w źródle, przed słońcem zakrywa,
Bo słońce wzrokiem wykradłoby wody.
Lęka się oczu srebrnego xiężyca,
Na liściach spuszcza rosę i ochłody;
       210 Wodom niebieskie odebrała szaty,
I dała swoją barwę — swoje lica;
Kocha się w źródle i stroi się w kwiaty.

Stój! stój wielbłądzie! tę palmę podpalę,
O nie, zasypię źródlane kryształy.
       215 I skona palma w piekielnym upale,
Wkrótce z jéj czoła kwiat opadnie biały.
Zostanie sama wśród pustéj krainy,
Jak ja sam jeden zostałem wśród świata.
Niech cień uwiędłéj wskazuje godziny
       220 Jak cień cierpienia wskazuje mi lata.

Stój! stój wielbłądzie, zakończyłem drogę.
Trudno już szkodzić ludziom — śmierć się zbliża.
Czuję do biegu mniéj polotną nogę,
I strzała z mojéj cięciwy mniéj chyża.
       225 Widzę zdaleka śmierć posępną, ciemną,
Już się czarnémi skrzydłami nasuwa;