Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T1.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ściana jak niebo gwiazdami okryta;

60 
Każda kolumna jak palma stepowa,

A na jéj czole złoty liść roskwita,
A pod jéj stopą skała marmurowa.
Promień z barwionych bijąc szyb kościoła,
Niósł z sobą obraz na szkle malowany,

65 
A potém w dymie kadzideł zbłąkany,

W mglistych błękitach utworzył anioła;
Nie znałem wówczas sztuki malowidła,
Widziałem tylko że anioł nademną,
Rostaczał złotem malowane skrzydła,

70 
Spływał i patrzał w duszę moją ciemną...

W ten czas rzuciłem ojców moich wiarę...


III.

Ty mówisz mnichu że to dzieło cnoty?
Ale Bóg ciężką zesłał na mnie karę,
Dni moje gorzkie zatruły zgryzoty,

75 
Wszyscy odbiegli, bracia się zaparli,

Sam ojciec przeklął... „Idź wyrodne dziecie!
Idź w świat i zostań sam jeden na świecie!”
Przeklął — i wszyscy przedemną pomarli.


IV.

Jéj piękność wiecznie tkwi w sercu wyryta!

80 
Piękność dziewicy, jest jak piękność kwiatu,

Cudnie się błyszczy, lecz prędko przekwita.
Ale gdy róża strojna w liść szkarłatu,
Utonie kiedy do mogiły piasku,
Jeśli ją tuman nakryje stepowy,

85 
Róża w nim uschnie, lecz nie straci blasku;

Wiecznie zachowa swój liść rubinowy,
Jak gdyby wczoraj rosła wśród oazy.
Jak gdyby wczoraj zerwana na błoni,
Tak postać Zary kwitnącą, od skazy

90 
Mogiła myśli gasnących ochroni...