Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego 01 (Gubrynowicz).djvu/036

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Patrz! już Ruńko na dolinie,
Już z rozpaczy łamie dłonie,
Żadna z oka łza nie płynie,
Chociaż serce we łzach tonie.
Patrz, i czegóż on wygląda        135
Błędnym okiem po tej błoni?
Czy wzrok jego spocząć żąda?
Czy za zbiegłym szczęściem goni?...

Ruńko! biedny, nieszczęśliwy,
W złej rodziłeś się godzinie;        140
Jak bluszcz dziki w Ukrainie,
Gdy wśrzód polnej błyśnie niwy,
Bez podpory w stepach ginie,
Lub go słońca skwar wypali,
Lub, gdy wzrośnie, gdy zakwitnie,        145
To go z trawą kosa wytnie,
Lub z podporą wiatr obali. —

Pobiegł Kozak nad brzeg rzeki...
Ponura cichość na błoni...
Cóż to? słychać jęk daleki!        150
Ach to bardon w Dniepru toni,
Tłukąc się o skały z brzękiem,
Konającym zabrzmiał jękiem.
............

I już koń powraca wrony
Zadyszany, zapieniony,        155
Grzywa z wiatrem rozigrana —
Wbiegł pod zamek wojewody. —
Koniu! gdzież to Ruńko młody,
Gdzieś ty podział twego pana? —

Nad brzeg Dniepru lud się zbiega,        160
Coraz bardziej tłum się mnoży,
Smutny okrzyk się rozlega:
Zginął! zginął Kozak hoży!
Ruńko burką swą okryty
W ponadbrzeżnym leżał piasku,        165