staraniem drobiazgowem układał drobne i zniepokojone pierwej fałdy żałobnej krepy.
Uważając to, zobaczyłem zupełną i nieuleczalną rozpacz. A, jakkolwiek przyszła mi myśl coś nadmienić o mojem widzeniu przy kaplicy, stało się to niepodobieństwem dla względów psychologicznych.
Po chwili Oskar wziął smyk, jak się laseczkę biera, i, poprawną postać przyjąwszy, począł mówić nieco profesjonalnym[1] i obrażonym tonem:
— Winien jestem odpowiedź, a ta brzmi: Mogłem nigdy nie mieć talentu, to może być; zaś, że ten zostałby dziś złamanym — i tu złamał smyk swój i odrzucił — to na teraz jest pewnem. Lecz pozostanie mi ta wiedza sztuki, w której, raczysz darować, że może od nikogo nie wyglądam pomocy i kierownictwa. Otóż, jeżeli idzie o czyj głos, o naturę równości lub nierówności jego lub głosowi właściwe odcienia brzmień — racz uważać w tym względzie rozmowę jako wyczerpniętą».
To zaś domawiając, spojrzał na swój zegarek i rzekł:
— W tych czasach wyjadę... opuszczę miasto...
— Przepraszam cię więc jako muzyka profan... — zawołałem.
— Jak przyjaciela cię przepraszam — odpowiedział, poczem nastąpiło pomiędzy nami na parę sekund uciszenie zupełne.
A skoro z nas dwóch pozostał już tylko gość i przyjmujący u siebie gościa, poszukałem dlań stosownych do godziny, lekkich napić, gdy sam, lejąc wino białe mówiłem:
— Racz sobie, jak za właściwe uznasz, służyć. Ja wino piję.
— I ja niemniej.
I dotknęliśmy wzajemnie wrębów szklanek.
Niezadługo potem, gdy już nieco bezbarwnej rozmowy upłynęło i gdy nienajłatwiejsze pożegnanie miało miejsce, znużenie, spoczynek i ciemność ukołysały mię nareszcie. Zaś na drugi dzień, o najwcześniejszej z tych godzin porannych, jakich godzi się na odwiedziny używać, zabiegłem z ciekawością serca do Oskara, lecz zaledwo mogłem się dowiedzieć, iż o świcie wyjechał bez świadomej poszlaki jakiegokolwiekbądź adresu.
Że było jeszcze nazbyt wcześnie, ażeby w progach dam się jawić, umyśliłem przejść się powolnym krokiem ku kaplicy, ażeby, od tej równie powolnym krokiem do generałowej zaszedłszy, znaleźć się o mniej więcej stosownym czasie, licząc w tem troszkę na zażyłość i łaskawość osoby.
Udałem się więc owdzie z nasuwającą się myślą, ażeby odszukać przy świetle dziennem miejsce, gdzie byłem się wstrzymał, gdy mię czarne widzenie zaskoczyło.
Dzienne światło odrazu na podobne pytania nie odpowiada, ono jest troszkę jak trzeźwy, pilny i zdrowy służący, którego w nieobecności pana jego o coś przechodzącego obowiązki służby zapytujesz. Mówi naprzód mnóstwo drobnych szczegółów i ani się domyśla, kiedy odpowiedział na wszystko, mniemając, iż nic nie odpowiada.
Jakoż nietylko znalazłem miejsce, gdzie widzeniem zaskoczony byłem, ale nawet ślady swoich stąpań; uważając zaś, iż grad z deszczem i grzmoty zupełnie tam glebę urobiły jako glinę rzeźbiarską, poskoczyłem ku wielkim łomom głazów, gdzie na chwilę znikła była owa postać, i zobaczyłem wyraźny ślad smukłej stopy niewieściej...
Tylko archeolog to zrozumie, ten, który widział w zbiorze starożytności trzewik atłasowy, niegdyś czarny, po Marji Antoanecie[2] pozostały z ostatniego jej dnia fatalnego!... Tylko ów zrozumie, co to widział, jak wiele wyrażać może odwzór niemy gestu człowieka.
Wycisk stopy na piasku przypomniał mi tragiczny ów trzewik królowej — trzewik, którym nieuważnie nastąpiwszy na nogę kata, rzekła była owo pamiętne:
— «Excusez, monsieur! Je ne l’ai pas fait exprès[3]. — —
I oto nic już nie miałem do zapytywania, wszystko wyraźnie widząc.
Jużci, że po scenie Oskara wybiegła Róża ukoić się... Ci dwoje nieszczęśni wzajemnie sobie rozdarli serce, równie namiętnie się kochając.
Nieporozumienie, najniewinniej graniczące ze zbrodnią!... Coś strasznego...
Zegar u szczytu kaplicy, począwszy bić godzinę, wyrwał mię z głębokiego i bolesnego zamyślenia, uświadamiając zarazem, że nietylko powolnym krokiem nie