Strona:PL Dzieła Cyprjana Norwida (Pini).djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Czasem...» — Koryncki mistrz poprawił togi,
A Zofja w czoło patrzyła magowi —
«Czasem — do siebie mają to i progi —
Czasem wszystkiego człowiek i nie powié,
Co miał powiedzieć, i zgadywać trzeba,
Jakiego komu dać i ile chleba — »
To mówiąc zwolna, przerywanym głosem.
Poglądał w ziemię i, gładząc siwiznę,
Coraz to rzucił wyplątanym włosem;
A usta, jako gojącą się bliznę,
Pogodnie zwijał i od brwi falami
Dogóry zmarszczki mnogie podejmował.
I zamilkł. Strząsnął potem raz palcami.
Jakby zapomniał coś albo żałował —
Akcent, co długo nie dał do myślenia,
Czy się już wątek mowy nie wysnował.
Tak, iż koryncki mistrz, bez omówienia
Ku drzwiom pojrzawszy, naprzód wstał z siedzenia.

Skąd Jazon wiedział, że Zofja doń niosła
Rękopism owy, dziwnie znaleziony?
Skąd, że i autor nie był oddalony?
Bo szedł z Barchobem. Ciekawość choć rosła
Nieraz w słuchaczu takich maga gadek,
Nikt tego jednak wybadać nie umiał,
Lub szukał w sobie, czyli je zrozumiał,
Czy nie trafiło się to przez przypadek.
Wszelako słowa te: «Osoba ciemna,
Za nią tej lektor z rękopismem, daléj
I autor tegoż» jako nieprzyjemna
Wieść brzmiały Zofji, gdy przez gaj wracali.


XII.

Syn Aleksandra, słysząc z mów Barchoba,
Kto była ona służebna osoba,
Także, skąd niosła drobiazgi kobiéce
W koszu, skąd przez tę wracała ulicę.
Milczał; lecz w sobie pamięcią przezierał,
Co ów zwój, trafem zgubiony, zawierał.
I, choć z Barchobem rozmawiał potocznie,
Wciąż miał zwój pisma własnego zaocznie.
Które że raczej było pamiętnikiem
Rzeczy i wrażeń niedzielonych z nikim,
Do swobodniejszych odroczonym czasów,
Pełnym doraźnych skróceń i nawiasów,
Dośledzić nie mógł lub nie czuł się w stanie
Zgadnąć, co pism tych wywoła czytanie.

W sposób, iż przedmiot, jednem odniechceniem
Zrzucony z stołu w drobiazgi doręczne,
Jednem usłużnej ręki poruszeniem
Podjęty z koszem tam i sam noszonym,
Mógł się stać dwakroć większem zagadnieniem,
Niż najciekawsze z zapisanych w onym.
Tak więc szli k’sobie, tym samym sposobem,
Z Artemidorem Zofja od Jazona
I Aleksandra syn tamże z Barchobem:
Ci raźniej, tamta opieszałej strona.

Zofja, swobodniej czując się na sile.
Przez ciemną sosen włoskich kolumnadę
Idąc, mówiła: «Wszelką maga radę
Zebraćby można w «o tyle — o ile»,
W preceptę[1], z liczby i z czasów wysnutą;
Lecz słów misterstwo, i określeń dłóto,
I ta powagi całość skąd pochodzi?
Nie wiem! Z tem człowiek, mniemam, że się rodzi».

To mówiąc, kwiaty zrywała, lecz owe,
Które się w parów schylając podłużny
Do rąk jej czoła swe chyliły płowe,
Jak smutne dzieci, żebrzące jałmużny —
I szła, co czyni, nie bacząc, lecz raźniéj,
Gdy Artemidor wreszcie jej odpowié:
«Jazon» — tu przestał — «jesteśmy w przyjaźni».
Tu znowu przestał. «Wielu wraca zdrowiéj
Od mistrza tego do siebie; lecz mało
Z krystaliczniejszą myślą powracało
Tak, iż dwie z jednej idą stąd choroby:
Choroba myśli gościa lub osoby,
I dwóch Jazonów w mieścieby się zdało
Na dwóch kończynach wielkiej czasów strugi,
Co jest jak Tyber — »
«Tyś jest Jazon drugi»,
Odrzekła Zofja —
«Pani» mistrz jej zada:
«Jeśli zgadujesz rzeczy zastyksowe,
Któż sama jesteś?»
«Wyobrażam sowę,
Zwłaszcza, iż słońce właśnie że zapada;
I będę mówić ci o każdym z ludzi,
Którego spotkam: czem lub kim się zbudzi»[2].

Tu się ku furtce tarasu zbliżali,
Lecz ta skrzypnęła prędszym ruchem od nich,
I w ramie onej, na łunie z opali,
Wśród błąkających się blasków zachodnich,
Dwa kształty rosły mężów dwóch przychodnich.

  1. precepta (łac.) — przepis, prawidło.
  2. Żart ten odnosi się do mniemania pitagorejczyków o przechodzeniu dusz. (P. P.).