Pragnienia, drugich szereg wzrastający
O coraz szybsze szermierzy solucje[1],
I nowy mamy stad styl: rewolucje!
Co zaś do dziejów Polski — jak się dzielą.
To bardzo łatwo skreślić — heroiczne,
Które się z ducha narodu kościelą,
Tak, że na końcu ich są polityczne
Wypadki, jakby gips zewnętrzny gmachu —
Następnie, w odwet tamtym, dzieci strachu,
To jest, gdy brakło cywilnej odwagi,
I polityczne się otwarły szranki,
I zawieszono miecz na ścianie nagi,
I narodowie zajęli krużganki,
Na odrodzenia patrząc aparata[2].
I... koniec... z wielkiem zadziwieniem świata!
Tak więc na dziecię o twórczym rozumie,
I na bezsensu dzieci, a następnie
Na ekspiację[3], którą naród umie —
Martyrologję[4] też, brzmiącą posępnie,
Co kilku ledwo znana oszczędzonym
Współuczestnikom, «głowom przewróconym».
No, no — toć każdy wie o którymś przecie
Zasłanym w Sybir, w francuskiej gazecie
Pisują, wprawdzie przekręciwszy miana...
Tu Edgar: Bardzo przepraszam wacana.
My jak pierwotni czynim chrześcijanie,
U których codzień padał trup po trupie,
I nie pytano, co po nich zostanie,
Ale co w ciele było, tej skorupie —
Co odlatało na tęczowem skrzydle,
Wśród mąk, w zbliżonem niebios malowidle...
Więc wszyscy: «Brawo! Brawo! Tak, mój panie,
My jak pierwotni czynim chrześcijanie».
Być może — Jerzy nato — radbym jeno,
Ażeby fakcik mały poparł słowo,
Bo chrześcijanie zgasłe pod hieną,
Wyssane, mówię, ciała z zdartą głową
Nocami kradli i psalmy śpiewali,
Zapisowali rylcem naznaczali,
I stąd to ja się dzisiaj zowię Jerzy,
A panu imię Stefana należy,
I stąd to onem skąpstwem krwi urosło
To ciało wieczne, ciało nieśmiertelne,
Które nad czasów moc bardzo się wzniosło,
Prze które żyjem co słońce niedzielne!
A, to tam inna rzecz! To przecie znowu
Nie będzie — inne już nastały czasy!
Trzeba się wyzuć z przeszłości narowu!
Dziś polityka, dzieje!...
Tu hałasy
Stłumiły koniec rzeczy — bo, jeżeli
Przedyskutować trudno, to najlepiéj
Z dwururki strzelić, albo, «że wiedzieli
Już o tem wszyscy», rzec, jakgdyby wiedza
Nie potępiała — albo, kto zaczepi
O co innego, czekać — albo, co najlepiéj,
Podsunąć, aby pisano, a potem,
Gdy zamrze pisarz, rękopismów śledzić
I wołać z wielkim na trzy wiatry grzmotem:
«Gdzież są? Ba! żeby tylko można wiedziéć!...»
Dla harfiarzy dwóch wieniec jedyny,
Jedyny był laur dla dwóch śpiewaków.
Lud się z całej zgromadził krainy
Polot pieśni sądzić, jak dwóch ptaków.
Starcy, męże, i hoże dziewczyny,
I książęta w cieniach swych szyszaków,
Ucichnęli — a była treść wierszy:
Piękność Polki. — Tak śpiewak wszczął pierwszy:
«Nie! Ty się próżno wysilasz, przyrodo,
Na tworów wdzięki, na wdzięków koronę;
Fijołki, wzrosłszy nad błękitną wodą,
Przy jej źrenicach bledną zamyślone.
Gwiazdy jasnością zrównałyby może,
Lecz niższe barwą i łzom niedostępne;
Bławatki z wstydem ukryły się w zboże,
Nieznane woląc być, niźli występne!
Maliny z mlekiem tej nie dają krasy,
Którą dziewicze jej lica się zdobią;
Nad księżycowy blask łona atłasy,
A sploty same wdzięcznemi się robią.
Pereł sznur w czystej oprawie z korali
Do jej się równać ust gdyby poważył,
Zgasłyby perły, jak mętność opali,
A koral pierwej tchnieniemby się sparzył.