Strona:PL Dumas - Wojna kobieca T2.pdf/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ II.

Canolles nic jeszcze stale nie przedsięwziął; powróciwszy do siebie, zaczął chodzić szybkim krokiem, wzdłuż i wszerz pokoju, jak to zazwyczaj czynią ludzie niezdecydowani.
Zamyślony, nie zważał, że Castorin, czekający jego powrotu, spostrzegłszy go, wciąż za nim chodził ze szlafrokiem w ręku; nareszcie potknął się o krzesło.
Canolles odwrócił się.
— Co tu robisz z tym szlafrokiem?
— Czekam, aż się pan zacznie rozbierać.
— Nie wiem, kiedy się rozbiorę. Połóż szlafrok i czekaj.
— Jakto, pan się nie rozbierze? — spytał Castorin, który chociaż dziwak z natury, tego jednak wieczoru bardziej niż zwykle przykrym być się zdawał. — Więc pan się zaraz nie położy?...
— Nie.
— Kiedyż więc pan spać pójdzie?
— Co ci do tego?
— Jakto!.. co mi do tego!... Jestem bardzo znużony.
— Ba! doprawdy bardzo jesteś znużony? — spytał Canolles, zatrzymując się i uważnie spoglądając na Castorina.
Canolles wyczytał na twarzy swego lokaja wyraz niegrzecznośc, cechujący zwykle lokai, umierających z chęci udania się na spoczynek.
— O! bardzo znużony! — odpowiedział Castorin.
Canolles wzruszył ramionami.
— Idż precz — odpowiedział — i czekaj w przedpokoju; zadzwonię, jak cię będę potrzebował.
— Mam zaszczyt uprzedzić pana, że jeśli mnie prędka nie przyzwiesz, nie znajdziesz mnie w przedpokoju.
— A gdzież to będziesz?