Strona:PL Dumas - Wojna kobieca T2.pdf/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— O!... już ma piętnaście lat, łaskawy panie, a przytem doskonale gra na bębnie. Chodź tu Fricotin.
Cauvignac dał znak ręką, aby wołany na swem miejscu pozostał.
— Drugi? — spytał.
Drugi ma lat osiemnaście; wysoki na pięć stóp, cali sześć. Chce być szwajcarem, i już umie robić halabardą. Chodźno tu, Chalumeau.
— Lecz zdaje mi się, że strasznego ma zeza — rzekł Cauvignac, czyniąc znak podobny pierwszemu.
— Tem lepiej, panie, tem lepiej; postawisz go na warcie, a on zezując widzieć będzie zarazem na prawo i na lewo, gdy tymczasem inni przed sobą tylko widzą.
— Wprawdzie jest to korzyść, lecz wiadomo panu, że w skarbie brak pieniędzy czuć się daje. Król więc nie może przyjąć na siebie obowiązku umundurowania tych dwóch młodzieńców; dosyć, że pamiętać będzie o ich nauce i żołdzie.
— Łaskawy panie — rzekł Rabodin — jeśli tylko tego trzeba, dla okazania mej przychylności królowi... ha! zrobię ofiarę.
Cauvignac i Barrabas wzrokiem się porozumieli.
— Jakże pan sądzisz, panie poborco?... — spytał Cauvignac.
— Sądzę, że pan prokurator postępuje otwarcie — odrzekł zagadniony, i że oceniając to, trzeba być względnym dla niego.
— Wydaj pan więc panu prokuratorowi kwit na pięćset liwrów.
— Pięćset liwrów?
— Kwit z załączeniem objaśnienia, że pieniądze te pan prokurator Rabodin ofiaruje na umundurowanie dwóch młodych żołnierzy, których dla okazania swej gorliwości i poświęcenia, na usługi królowi oddaje.
— Lecz czy przynajmniej po uczynieniu tej ofiary, będę mógł już być spokojnym?
— Tak sądzę.
— I więcej niepokojonym nie będę?
— Spodziewam się.
— A jeśli, pomimo wszelkiej słuszności, śledzić mnie nie przestaną?