Strona:PL Dumas - Wojna kobieca T2.pdf/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Barrabas podał patent poborcy prokuratorowi, lecz ten nie chcąc go obrazić, nawet nie spojrzał na papier.
— A teraz — powiedział Cauvignac, gdy tymczasem Barrabas rachował pieniądze — a teraz musisz pan iść ze mną.
— Ależ przysięgam panu, że Jego Królewska Mość nie ma wierniejszego poddanego nade mnie.
— Wyrazy są niedostateczne; pan wiesz lepiej, niż ktokolwiek inny, panie prokuratorze, że w sądzie trzeba dowodów.
— Mogę dać dowody. — Jakie?
— Całe życie moje.
— To nie dosyć; trzeba rękojmi na przyszłość.
— Mógłbyś pan okazać swoje poświęcenie dla króla najniezaprzeczeńszym sposobem.
— Jakim?
— Bawiący teraz w Orleanie znajomy mi kapitan, zbiera rotę ochotników dla króla.
— Cóż więc?
— Zaciągnij się pan do tej roty!...
— Ja, panie? ja, prokurator!...
— Król właśnie potrzebuje prokuratorów, gdyż sprawy są bardzo zawikłane.
— Chętniebym się zaciągnął do służby, lecz cóż zrobię z biurem mojem?
— Oddasz go pan w zarząd swoim pisarzom.
— Niepodobna; a któż za mnie podpisywać będzie?
— Wybaczcie mi, panowie, że się mieszam do rozmowy — przerwał Barrabas.
— Nic nie szkodzi — zawołał prokurator — mów pan, mów.
— Zdaje mi się, że lichy z pana byłby żołnierz.
— Tak, tak, masz pan słuszność — potwierdził prokurator.
— Nie lepiejże będzie, jeśli pan ofiarujesz królowi...
— Co? co? panie; co mam ofiarować królowi? — przerwał zniecierpliwiony prokurator.
— Swoich dwóch pisarzy.
— Bardzo dobrze — zawołał prokurator — z wielką przyjemnością; niech pański przyjaciel weźmie ich obydwóch; chętnie mu ich daję; są to mili chłopcy.
— Jeden z nich dzieckiem mi się wydawał.