Strona:PL Dumas - Wojna kobieca.pdf/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Lecz ja tam tylko chwilę zabawię, i natychmiast wyjdę.
— Skoro pan wejdziesz... już nie wyjdziesz więcej.
— Doprawdy, pan jesteś czarnoksiężnikiem.
— Porwą pana, i może w jej oczach zamordują.
— Ba!... — odrzekł Canolles — przecież ma szafy, szafy.
— O!... — mruknął wicehrabia.
To O! było powiedziane tak wymownie, mieściło w sobie tyle skrytych wyrzutów, tyle dziewiczej wstydliwości, tyle słodkiej delikatności, że Canolles natychmiast się zatrzymał i pomimo ciemności, zwrócił swe przenikliwe spojrzenie na młodzieńca, opartego o okno.
Wicehrabia uczuł cały ciężar tego spojrzenia i rzekł wesoło:
— Zresztą, masz słuszność, baronie, idź tam, lecz schowaj się dobrze, by cię nie schwytano.
— Nie, to pan masz słuszność — powiedział Canolles — lecz jakżeż ją uprzedzić?
— Listem....
— A kto go zaniesie?
— Zdaje mi się, że za panem przyjechał służący; użyj go więc, bo w podobnych okolicznościach kiedy on naraża tylko swój grzbiet, pan mógłbyś to przypłacić życiem.
— W istocie tracę głowę — rzekł Canolles — Castorin sprawi się doskonale, tem lepiej, bo mam hultaja w podejrzeniu, że nawiązał w tym domu mały romans.
— Widzisz pan więc, że to wszystko da się załatwić — powiedział wicehrabia.
— I jak tak sądzę; czy pan masz atrament, papier i pióro?... — spytał baron.
— Nie mam — odrzekł wicehrabia — lecz wszystko można znaleźć na dole.
— Wybacz mi pan — powiedział Canolles — lecz sam nie wiem, co mi się dziś stało: głupstwo za głupstwem popełniam. Ale to nic nie szkodzi, dziękuję ci wicehrabio za twe dobre rady, które natychmiast przyprowadzę ido skutku.
I Cannoles, nie spuszczając oczu z młodzieńca, na którego od kilku chwil ze szczególną spoglądał uwagą, opuścił pokój i zeszedł ze schodów tymczasem wicehrabia, niespokojny i prawie pomieszany, mówił do siebie: