Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/719

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dzi jeden był uczciwym dzierżawcą, wójtem, zdaje mi się; pokazał mi coś, jakby kawałek szarfy trójkolorowej. Ten to kazał mi podnieść kotwicę i zmykać co tchu. Drugi, ten, który chciał, żebym został, był to dawny galernik. Uwierzyłem temu, co mi mówił uczciwszy z tych dwóch wieśniaków, i odpłynąłem.
— Boże, Boże! — odezwała się Berta — to Courtin; pewnie spotkał jaki wypadek pana de la Logerie.
— Czy państwo chcą zobaczyć tego człowieka? — spytał kapitan.
— Jakiego?
— Tego, który jest na dole, skrępowany. Może go państwo poznają, może zdołamy dowiedzieć się prawdy, jakkolwiek zapóźno już teraz, żeby nam się to na co przydało.
— W każdym razie może nam się przydać, żeby uchronić naszych przyjaciół od niebezpieczeństwa. Pokaż pan tego człowieka.
Kapitan wydał rozkaz i w kilka sekund później przyprowadzono na pomost Józefa Picaut’a skrępowanego i okutego w kajdany. Na widok pana de Souday’a i Berty, którzy patrzyli na niego w osłupieniu, Picaut zawołał:
— Panie margrabio! panno Berto, państwo mnie ocalą; bo dlatego, że wykonałem rozkazy pana de la Logerie, to zwierzę, ten kapitan, tak się ze mną obszedł, a to dzięki łgarstwom tego łotra Courtin’a.
— I co jest prawdy w tem wszystkiem? — spytał kapitan — bo przyznaję, że, jeśli państwo zechcecie mnie uwolnić od tego durnia, zrobicie mi wielką przyjemność. Nie płynę bowiem ani do Kajenny, ani do Botany-Bay.
— Niestety! — odparła Berta — to wszystko prawda. Nie wiem, jaki powód mógł mieć wójt z Logerie,