Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dają się do polowania najpóźniej. Słyszałem, jak amatorzy, którzy zjadają trzydzieści tuzinów ostryg na śniadanie, mówili, że do dwudziestego roku życia nie mogli nawet na nie patrzeć. Niech pan wychodzi z zamku, jak dzisiaj rano, z książkami; pani baronowa nie domyśli się niczego; niech pan wstąpi do ojca Courtin’a; jego strzelba będzie zawsze na pańskie usługi, a jeśli robota nagła mnie nie zatrzyma, przeszukam dla pana zarośla.
Po tych słowach ojciec Courtin wsunął strzelbę pod płot, oddzielający jego pole od pola sąsiada, ukrył ją w trawie i zasłonił cierniami i chróstem przed okiem przechodniów, co jednocześnie ochraniało ją od deszczu i wilgoci.
— Courtin — odezwał się pan Michel z udaną obojętnością — czy wiedzieliście, że pan margrabia Souday jest żonaty?
— Nie, dalibóg — odparł chłop — nie wiedziałem.
Pan Michel dał się wziąć na jego pozorną dobroduszność.
— I że ma dwie córki? — ciągnął dalej.
Courtin podniósł żywo głowę i spojrzał na młodzieńca wzrokiem takim przenikliwym, że, jakkolwiek prosta ciekawość jedynie podyktowała to pytanie, pan Michel zaczerwienił się po uszy.
— Czyżby pan spotkał wilczyce? — zapytał Courtin. — Rzeczywiście słyszałem róg starego szuana.
— Kogóż to nazywacie wilczycami? — spytał pan Michel.
— A kogóżby? bękarty margrabiego! To wy te dwie młode panny nazywacie wilczycami?
— A no... tak je nazywają w całej okolicy; ale pan przyjeżdża z Paryża, to pan tego nie wie.