Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ten, do którego mówił, nie uwiażał za stosowne powrócić do roli, jaką sobie zakreślił na początku tej sceny i z całej odezwy Jana Oullier’a, któremu pozwalał mówić, jak gdyby z niej niczego nie był ciekaw, zwrócił uwagę na jeden tylko wyraz.
— A! — rzekł — to wy należycie do pana margrabiego Souday’a?
Jan Oullier spojrzał złym wzrokiem na nieszczęsnego interlokutora.
— Należę do samego siebie — odparł stary Wandejczyk — prowadzę psy pana margrabiego, ale to zarówno dla jego przyjemności, jak i dla swojej.
— Patrzcie — odezwał się młodzieniec, jak gdyby mówiąc do siebie — odkąd wróciłem przed sześciu miesiącami do mamy, nie słyszałem, żeby pan margrabia Souday był żonaty...
— No to ja — przerwał Oullier — ja to panu oznajmiam, mój panie; a jeśli pan ma na to jaką odpowiedź, to ja panu powiem jeszcze co innego, słyszy pan?
I, powiedziawszy te słowa tonem groźby, którego jego interlokutor zupełnie nie rozumiał, Jan Oullier, nie troszcząc się bynajmniej, w jakim go pozostawi nastroju, odwrócił się i przerwał rozmowę, powracając szybko drogą do Macheooul’u.
Gdy młodzieniec pozostał sam, postąpił jeszcze kilka kroków w kierunku, w jakim dążył po rozstaniu z młodemi dziewczętami, poczem, skręcając na lewo, wszedł na pole.
Na tem polu chłop szedł za pługiem.
Ten chłop był to mężczyzna, mogący mieć lat czterdzieści, odróżniający się od mieszkańców Poitou, swoich rodaków, ową fizyonomią sprytną i przebiegłą, któ-