Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/535

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

żant, pochwyciwszy go za gardło, przewrócił go na podłogę.
— Ach! ty kanalio! — krzyknął — nauczę ja ciebie przychodzić do nas i wyśpiewywać pochwały na cześć zbójów!...
Ale, zanim podoficer dokończył zdania, Trigaud, z okiem roziskrzonem gniewem, utorował sobie drogę śród napastników, odepchnął podoficera i stanął przed towarzyszem w postawie takiej groźnej, że żołnierze zawahali się i przez kilka chwil stali w milczeniu. Ale wnet, rumieniąc się, że trzyma ich w szachu człowiek nieuzbrojony, dobyli szabel i rzucili się na żebraków.
— Zabijmy ich! zabijmy! — krzyczeli — to szuanie.
— Żądaliście ode mnie piosenki; uprzedziłem was, że moje piosenki mogą wam się nie podobać! — krzyczał Krótka-Radość głosem, który panował nad wrzawą. — Nie trzeba było nalegać. Czego się oburzacie?
— Jeśli umiesz tylko takie piosenki, jakiej nam tu dałes próbkę — rzekł sierżant — w takim razie jesteś buntownikiem i aresztuję ciebie.
— Umiem piosenki, przypadające do smaku ludziom wioskowym, z których jałmużny żyję. Nie taki biedny kaleka, jak ja, i taki idyota, jak mój towarzysz, są niebezpieczni. Niech nas pan aresztuje, skoro taka pańska wola, ale tacy jeńcy, jak my, zaszczytu panom nie przynoszą.
— Dobrze, dobrze; ale tymczasem prześpicie się w ciupie! Kłopotaliście się o przytułek na noc, chłopczyki, będziecie go mieli z mojej łaski! Dalej, wziąć ich, zrewidować i do klatki!