Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/359

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

było przejść. Zaledwie jednak Bonneville uczynił pierwszy krok, woda sięgnęła mu po pas, za drugim krokiem miał wody po szyję, a nogi Petit-Pierre’a, który siedział mu znów na ramionach, zanurzone były w strumieniu. Bonneville, czując, że prąd go unosi, schwytał gałąź drzewa i powrócił na brzeg.
Trzebią było szukać przejścia. Uczyniwszy ze trzysta kroków, Bonneville znalazł przejście bezpieczne, jak mniemał; leżał tam w poprzek strumienia pień drzewa, przez wiatr obalonego, jeszcze pełen gałęzi.
— Czy Petit-Pierre będzie mógł przejść po tym pniu? — spytał.
— Jeśli ty, hrabio, przejdziesz, to i ja przejdę — odparł ów.
— Proszę się trzymać gałęzi, i nie podnosić jednej nogi, dopóki druga nie będzie miała należytego oparcia — zalecał Bonneville, wdrapując się na pień.
— A teraz na mnie kolej, nieprawda?
— Zaraz, zaraz, proszę mi podać rękę.
— Jest! Mój Boże, ileż to rzeczy trzeba umieć w takiej włóczędze! nigdy bym nie przypuszczał.
— Proszę nie mówić, na Boga, tylko zwracać uwagę na nogi! Chwilkę! ta gałąź mogłaby przeszkadzać, odetnę ją.
W chwili, gdy hrabia schylił się, by wykonać ten zamiar, usłyszał za sobą krzyk stłumiony, a następnie plusk wody.
Odwrócił się, Petit-Pierre znikł.
Nie tracąc sekundy czasu, Bonneville wskoczył w tem samem miejscu, a szczęśliwy przypadek zrządził, że, zanurzywszy się w wodzie, która miała tutaj około ośmiu stóp głębokości, i wyciągnąwszy rękę, spotkał