Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/347

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Szlachcice kolejno brali dłoń, którą do nich wyciągał Petit-Pierre, i całowali ją z szacunkiem. Poczem każdy poszedł w swoją stronę, jedni na prawo, inni na lewo i niebawem znikli.
Bonneville i Petit-Pierre zostali sami.
— A my? — spytał ten ostatni towarzysza.
— My pójdziemy w kierunku wprost przeciwnym do tego, w jakim udali się ci panowie.
— A więc w drogę i to nie tracąc minuty czasu! rzekł Petit-Pierre, biegnąc naprzód.
— Chwileczkę! chwileczkę! — zawołał Bonneville. — O! nie tak... Wasza książęca wysokość musi...
— Bonneville! Bonneville! — rzekł Petit-Pierre — zapominasz o warunkach naszej umowy.
— Prawda; pani zechce mi wybaczyć.
— Jeszcze! Ależ jesteś niepoprawny!
— Petit-Pierre musi pozwolić, żebym go wziął na plecy.
— Ależ bardzo chętnie. Jest tu właśnie mały kopiec, jakby umyślnie w tym celu usypiany. Zbliż się, hrabio, zbliż się.
Petit-Pierre już w szedł na kopiec; młody hrabia zbliżył się; Petit-Pierre wsiadł mu okrakiem na ramiona.
— Dalibóg! doskonale, nie spodziewałem się tego — rzekł Bonneville, ruszając w drogę.
— Jakto! przecież taka zabawa w konia jest bardzo lubiana przez dzieci; bawiłem się tak nieraz w dzieciństwie.
— Jeszcze jeden dowód, że dobre wychowanie jest bardzo pożyteczne.
— A teraz, ponieważ jesteś starym szuanem, ja zaś zaczynam dopiero termin szuaneryi, powiedz mi, dla-