Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/346

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przez ruiny, do rowu i tam naradzali się przez czas jakiś nad drogą, jaką dążyć mieli dalej. Chcieli iść wszyscy razem, ale opiarł się temu hrabia Bonneville, który oświadczył, że pójdzie sam z Petit-Pierre’m, uważając, iż im mniej liczne będzie grono zbiegów, tem bezpieczniejsza i łatwiejsza stanie się ucieczka. Spotkał się jednak z opozycyą.
— Widzę, że muszę zabrać głos — odezwał się Petit-Pierre, który dotychczas stał milczący — nie mamy bowiem czasu do stracenia na niepotrzebne rozprawy. Ale przedewszystkiem, moi przyjaciele — tu w głosie Petit-Pierre’a zadźwięczała serdeczna wdzięczność — chcę was przeprosić za incognito, jakie zachowałem wobec was, a które miało jeden cel tylko: chciałem poznać wasze myśli najskrytsze, wasze zapatrywania istotne, prawdziwe, być pewnym, że mówicie szczerze, a nie dlatego, żeby mi się przypodobać, znając moje najgorętsze pragnienia. Otóż teraz, kiedy Petit-Pierre jest już dostatecznie poinformowany, odezwie się regentka. Ale tymczasem rozłączmy się; najskromniejsze schronienie wystarczy mi dla spędzenia reszty nocy, a pan hrabia Bonneville, który zna doskonale te okolice, będzie umiał znaleźć mi to schronienie.
— A kiedy zostaniemy dopuszczeni do bezpośredniej narady z jej królewską wysokością? — zapytał Paskal, składając ukłon przed Petit-Pierre’m.
— Skoro tylko jej królewska wysokość znajdzie pałac dla jego królewskiej mości, który jest dotąd tułaczem, Petit-Pierre zawezwie was do siebie, co niebawem się stanie. Petit-Pierre postanowił nie opuszczać swoich przyjaciół. A teraz żegnam was, czas uścisnąć dłonie i rozłączyć się.