Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/328

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dziła cały dzień w zamku; drugi mężczyzna zaś biegał po okolicy, by wezwać do zamku na wieczór różnych szlachciców, których nazwiska, gdybym był niedyskretny, mógłbym panu przytoczyć, jak przytaczam naprzykład nazwisko hrabiego Bonneville’a.
Margrabia milczał w dalszym ciągu; trzeba było przyznać się, albo skłamać.
— Ci szlachcice przybywali jeden po drugim; poruszali różne sprawy, a najniewinniejsza z nich nie miała na celu największej chwały, największej pomyślności i najdłuższej trwałości rządu lipcowego.
— I cóż stąd? gdybym nawet przyjął u siebie kilku sąsiadów, gdybym dał schronienie dwom osobom obcym, gdzież tu przestępstwo, generale?
— Nie to jest przestępstwem, że sąsiedzi przybyli do pana; ale przestępstwem jest to, że ci sąsiedzi odbyli naradę, na której rozważano sprawę powstania.
— Kto tego dowiedzie?
— Obecność dwóch obcych.
— Ba!
— Stanowczo; bo z tych dwóch obcych mniejszy, który, będąc blondynem, a raczej blondynką, musi nosić czarną perukę, skoro się przebiera, jest, ni mniej ni więcej, tylko księżną Mary Karoliną, którą nazywacie regentką królestwa, albo jej królewską wysokością księżną Berry, o ile jej nie nazywacie Petit-Pierre’m.
Margrabia podskoczył na łóżku. Generał był lepiej poinformowany, niż on sam, a to, co mu powiedział, było promieniem światła; margrabia nie posiadał się z radości, że miał zaszczyt przyjmowania w zamku księżny de Berry; ale, na nieszczęście, ponieważ żadna radość nie jest na tym świecie zupełna, przeto był zmuszony hamować swoje zadowolenie.