Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/325

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie żartujmy — rzekł generał, poważniejąc istotnie. — Gdybym słuchał tylko głosu obowiązku, kochany margrabio, nie ukrywam bynajmniej, że miałbyś już dwóch żołnierzy przed swemi drzwiami, a podoficera na krześle, na którem ja teraz siedz.
— Hm! odezwał się margrabia, spoważniawszy nieco.
— Tak, tak jest! Ale rozumiem dobrze, co człowiek w pańskim wieku, przyzwyczajony, jak pan, do życia czynnego, do powietrza lasów, cierpiałby w ciasnem więzieniu, gdzie panowie sędziowie zamknęliby pana prawdopodobnie; daję panu tedy dowód sympatyi i przyjaźni, o której mówiłem przed chwilą, wykraczając w ten sposób przeciw moim obowiązkom.
— Ale, jeśli poczytają panu to wykroczenie za zbrodnię?...
— Ba! czy pan sądzi, że zabraknie mi wymówek?... Starzec cherlawy, sterany, napół paralityk, zdołałby powstrzymać kolumnę w pochodzie?
— O kim to pan mówi i kogo nazywa pan starcem? — spytał margrabia.
— Jak to kogo? pana!
— Ja jestem starcem cherlawym, steranym, napół paralitykiem? — krzyknął margrabia Souday, wysuwając do połowy kościstą nogę z pod kołdry. — Możebym ci zaproponował, kochany generale, żebyśmy zdjęli szpady z tej ściany i zabawili się do pierwszej krwi przed śniadaniem, jak przed czterdziestu pięciu laty, gdy byłem w korpusie paziów.
— Stary dzieciaku — odparł Dermoncourt — dopóty mnie pan będzie przekonywał, że się mylę, iż będę zmuszony zawołać dwóch żołnierzy.
I generał zabierał się do odejścia.