Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/306

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ależ, zdaje mi się — rzekła, że pan dosyć uczynił w tym celu.
Poczem, nie pozostawiając mu czasu, by powrócił do tego przedmiotu, który nadawał rozmowie kierunek zbyt drażliwy, dodała:
— Proszę, niechże pan da nam dowód tego dobrego apetytu, którym pan chwalił się przed chwilą, i niech pan zje jeszcze to skrzydełko gęsie.
— Ależ, panno Maryo — odparł Michał — jestem już zupełnie syty!
— Niewielki żarłok z pana! Proszę być posłusznym, inaczej, ponieważ jestem tutaj tylko po to, żeby pianu usługiwać, odchodzę!
— Panno Maryo — rzekł Michał, wyciągając ku niej ręce, z których jedna uzbrojona była w widelec, a druga zaopatrzona w kawałek chleba — panno Maryo, pani nie będzie taka, okrutna! Ach! gdyby pani wiedziała, jaki byłem smutny i nieszczęśliwy przez dwie godziny, spędzone w tej samotności!
— Nic dziwnego roześmiała się Marya. — był pan głodny.
— O! nie, nie, nie, nietylko z tego powodu! niech sobie pani wyobrazi, że widziałem panią przechodzącą z tymi wszystkimi oficerami...
— To pana wina! zamiast schronić się do tej starej wieży, jak sowa, mógł pan pozostać w salonie, przejść z nami do jadalni i jeść obiad na krześle, za stołem, jak chrześcijanin; usłyszałby pan mego ojca i generała Dermonoourt’a opowiadającego o czynach takich bohaterskich, że obleciałaby pana gęsia — skórka...
W tejże chwili oboje drgnęli. Kucharka wielkim głosem wzywała Rozyny.