Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chowając łup do torby, którą zawsze nosił przy sobie — że od przybycia na szczyt wzgórza błękitni nie ruszyli z miejsca. Nie macie chyba wszyscy uszu, że nie słyszycie ich tupotu? Jeśli wy nie słyszycie tego, to ja słyszę.
— Trzebaby się upewnić — rzekł Jan Oullier do Guérin’a, unikając w ten sposób odpowiadania Józefowi.
— Masz słuszność, idę — odparł Guérin.
Wandejczyk przeszedł przez trzęsawisko, rzucił się w sitowie, wszedł na zbocze do połowy, tu położył się na płask i czołgał się, jak jaszczurka wzdłuż skał, tak powoli i ostrożnie między paprociami, że od jego przejścia zaledwie poruszały się ich wierzchołki. Gdy już był tylko w odległości trzydziestu kroków od szczytu, uniósł się nieco, wsadził kapelusz na gałąź i poruszył nim nad głową.
W tejże chwili padł ze szczytu strzał, a kapelusz Guérin’a poleciał na odległość dwudziestu kroków od właściciela.
— Ma słuszność — rzekł Jan Oullier, usłyszawszy strzał. — Ale czem się to dzieje, że zaniechali powziętego projektu? Czy ich przewodnik został zabity?
— Ich przewodnik nie został zabity — rzekł Józef Picaut, głosem ponurym.
— A więc go widziałeś? — spytał jakiś głos, gdyż Jan Oullier, jak się zdawało, postanowił nie rozmawiać z Picaut’em.
— Tak — odparł szuan.
— I poznałeś go?
— Tak.
— W takim razie — szepnął Jan Oullier, mówiąc do siebie — znaczy to, że nie lubią trzęsawisk, a powietrze, unoszące się z moczarów, uważa ją za niezdrowe. Za temi