Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Naprzód, żołnierze! naprzód! wydostańmy się co prędzej z tej zasadzki.
W tejże chwili głos niemniej silny, niż głos generała, krzyknął:
— Ognia, chłopcy!
Z każdego krzaku dokoła trzęsawiska wypadła błyskawica i grad kul zasyczał dokoła kolumny.
Głos, który zakomenderował: ognia, rozległ się na przedzie kolumny, strzały padały z za nią; generał, stary wilk wojskowy, równie przebiegły, jak Jan Oullier, zrozumiał manewr. Chciano go zwrócić z drogi.
— Naprzód! — krzyknął — nie traćcie czasu na odstrzeliwanie... Naprzód! naprzód!
Żołnierze szybkim marszem ruszyli dalej i, pomimo strzelaniny, dotarli do szczytu wzgórza. Jednocześnie zaś Jan Oullier zbiegi szybko a pagórka i niebawem znalazł się śród towarzyszów.
— Brawo! — zawołał Guérin. — Gdybyśmy mieli z dziesięć rąk, jak twoje i kilka takich wozów z drzewem, bylibyśmy teraz oswobodzeni od tych przeklętych żołnierzy.
— Hm! — odparł Jan Oullier — nie jestem taki zadowolony, jak ty. Spodziewałem się, że się cofną, a tymczasem oni sobie idą w dalszą drogę. Zatem na rozdroże Odyńoowe! a prędko, jak tylko nogi nas poniosą.
— Któż to utrzymuje, że żołnierze idą w dalszą drogę? — zapytał jakiś głos.
Jan Oullier zbliżył się do miejsca, z którego głos ten się odezwał, i poznał Józefa Picaut’a. Wandejczyk, klęcząc na jednem kolanie, opróżniał sumiennie kieszenie trzech żołnierzy, których olbrzymi pocisk Jana Oullier’a zmiażdżył. Stary gajowy odwrócił się ze wstrętem.
— A ja utrzymuję — mówił dalej Józef Picaut,