Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

żyć dalej gęsiego, albowiem ścieżka stała się taka wązka, stoki były takie blizkie siebie, że dwaj kawalerzyści nie mogli jechać rzędem.
Podczas chwilowego zamieszania, wywołanego z konieczności przez ten manewr, Jan Oullier zaczął gwizdać po cichutku melodyę bretońską, do której słowa tak się zaczynają.

Szuan’e walczą za dobrą sprawę.

Usłyszawszy pierwszą nutę melodyi, kawalerzysta drgnął.
Wówczas, ponieważ jeden strzelec był z przodu, a drugi z tyłu, Jan Oullier, oswobodzony od ich nadzoru, zbliżył usta do ucha milczącego kawalerzysty.
— Napróżno milczysz — szeptał — poznałem cię odrazu, Tomaszu Tinguy, jak ty odrazu mnie poznałeś.
Żołnierz westchnął i wzruszył ramionami, jak gdyby chciał powiedzieć, że postępuje wbrew swojej1 woli. Ale nie odpowiedział jeszcze.
— Tomaszu Tinguy — ciągnął dalej Jan Oullier — czy ty wiesz, dokąd idziesz, dokąd prowadzisz starego przyjaciela swego ojca? Na rabunek i zatracenie zamku Souday, którego panowie byli zawsze dobroczyńcami twojej rodziny!
Tomasz nie odpowiedział, ale dreszcz wstrząsnął nim.
— Twój ojciec umarł! — mówił znów Jan Oullier.
Tomasz nie odpowiedział, ale dreszcz wstrząsnął nim na siodle, a z ust jego wybiegło tylko to jedno słowo:
— Umarł?...
— Tak, umarł! — —szeptał gajowy. — A kto czuwał przy jego łóżku z twoją siostrą, Rozyną, gdy oddawał ostatnie westchnienie? Dwie panny de Souday, które znasz