Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

go oddzielić od ludności, która nadbiegła i tłoczyła się dokoła nich, zaciekawiona.
Koń, który niósł Jana Oullier’a, nie był podkuty i męczył się bardzo, dźwigając podwójny ciężar; generał wyznaczył tedy, dla zastąpienia go, tego konia z eskorty, który mu się wydał najsilniejszy. Koń ten należał do jednego z kawalerzystów straży przedniej, który, pomimo niebezpieczeństw, na jakie się narażał w charakterze warty zgubionej, zajął miejsce kolegi z widoczną a wielką niechęcią.
Ten kawalerzysta był to człowiek mały, barczysty, silny, o twarzy łagodnej i inteligentnej, który nie miał w obejściu tej fantazyi, jaka cechowała jego towarzyszów.
Podczas przygotowań do tej zamiany, przy blasku łatami — noc bowiem zapadła zupełnie — by się przekonać, czy rzemienie i postronki były w należytym stanie, Jan Oullier mógł dostrzedz rysy człowieka, z którym miał teraz odbywać drogę; oczy jego spotkały się ze wzrokiem żołnierza i zauważył, że ten zarumienił się, spojrzawszy na niego.
Ruszono w dalszą drogę, z podwojoną ostrożnością, albowiem coraz mniej spotykano otwartych przestrzeni, czyli, że okolica sprzyjała coraz bardziej napadowi.
Widoki niebezpieczeństwa, na jakie mogli być narażeni, zmęczenie, jakie znosili, maszerując po drogach, które przeważnie były wąwozami, pełnymi kamieni olbrzymich, nie pozbawiły bynajmniej wesołości żołnierzy; zaczęli sobie żartować z niebezpieczeństwa i rozmawiali z tą niefrasobliwością, która, u Francuzów, może zniknąć na chwilę, ale zawsze powraca.
Tylko strzelec, którego siodło dzielił Jan Oullier, pozostał szczególnie ponury i zamyślony.
Naraz głos generała rozkazał wyjść z szeregu i dą-