Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jak pan sobie przypomina, mieliśmy zrobić wycieczkę. „Nie mogę“ — -odpowiedział mój idyota z przebiegłą miną. „A to dlaczego?“ — spytałem, udając głupiego. „Bo mi kazano“ — odparł — „zaprowadzić piękną panią i dwóch takich panów, jak pan, z Puy-Laurens do Floceliére.“
— Do dyabła! sprawa zaczyna się wikłać.
— Przeciwnie, wyjaśnia się.
— Jakto?
— Zwierzenia, które przychodzą bez wezwania w tym kraju, gdzie tak trudno je otrzymać, gdy ich się szuka, wydają mi się sidłami takiemi widocznemi, że trudno, by taki stary lis, jak ja, dał się w nie złapać. Księżna Berry, o ile to jest istotnie księżna Berry, nie może być jednocześnie w Souday, w Beaufays i w Puy-Laurens. Jak pan sądzi, kochany panie podprefekcie?
— Hm — odparł, drapiąc się za ucho — zdaje mi się, że mogła być lub będzie mogła być kolejno w tych trzech miejscowościach i, dalibóg, nie tracąc czasu na latanie do schronienia, gdzie była, lub do tego, w któremi będzie, poszedłbym prosto do Floceiére, to jest do miejsca, gdzie, jak pański idyota powiedział, jest dzisiaj.
— Nie masz węchu, kochany podprefekcie — rzekł generał. — Jedyną wiadomość dokładną mam od tego durnia, który nam dał placek i którego pan przyprowadził tutaj...
— A tamci...
— Założyłbym się o moje epolety generalskie przeciw epoletom podporucznika, że tamci byli nasłani na nas przez jakiego chytrego chama, który widział, że rozmawialiśmy z panem wójtem i który miał w tem interes, żeby nas wywieść w pole. Do roboty zatem, na polowanie, kochany podprefekcie, i zajmijmy się zamkiem Souday, inaczej zastaniemy gniazdo puste.