Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Aha! — rzekł Dermoncourt, przyglądając się chłopu z większą uwagą, niż dotychczas — zdaje mi się, że cię rozumiem. Mógłbyś zatem objaśnić te hieroglify?
— Kto wie, a z pewnością mogę panu dostarczyć innych wiadomości, które nie są do pogardzenia.
— Ale chcesz zapłaty?
— Naturalnie — odparł bezczelnie chłop.
— To ty w taki sposób służysz rządowi, który cię mianował wójtem?
— Do licha! rząd nie ułożył dachu z gontów nad moim domem, nie zmienił murów z gliny lepionych na mury kamienne; dom mój pokryty jest słomą, zbudowany z drzewa i z ziemi: ogień łatwo się tego chwyta, a pali się to prędko i zostaje tylko stos popiołu. Kto dużo ryzykuje, ten powinien dużo zarabiać; bo to wszystko, słyszy pan, może się spalić w ciągu jednej nocy.
— Masz słuszność. Panie administratorze, to już wkracza w pańskie obowiązki. Dzięki Bogu, jestem tylko żołnierzem i towar musi być już zapłacony, gdy mi go dostarczają. Niechże pan zapłaci i dostarczy mi go.
— Proszę się śpieszyć — rzekł dzierżawca — bo ze wszystkich stron obserwują nas.
Istotnie, chłopi zbliżyli się stopniowo do grona, utworzonego z dwóch panów i ich ziomka. Bez żadnego innego, widocznego pozoru prócz ciekawości, jaką zawsze budzą cudzoziemcy, utworzyli w końcu koło dosyć ścisłe dokoła tych trzech mężczyzn.
Generał, spostrzegłszy to, rzekł głośno, zwracając się do podprefekta:
— Nie radzę panu bynajmniej ufać słowu tego człowieka; sprzedaje panu dwieście worków owsa po dziewiętnaście franków worek; kwestya, czy panu dostarczy.