Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

„Stary lis“ — pomyślał Courtin, nazbyt dobrze powiadomiony o tem, co się działo, żeby się pozwolić łudzić kwiatami retoryki pokojowej, w jakie Aubin uznał za stosowne przybrać swoją przemowę.
Głośno wszelako rzekł:
— Tembardziej, że polityka niema nic wspólnego z tem, o czem chciałem z nim mówić.
— A widzisz! — zawołał Aubin — nic nie stoi na drodze do twojej pogawędki z panem wójtem. No, no, zrób mu miejsce obok siebie i rozgadajcie się należycie.
To wszystko nie wpłynęło jednak na Jana Oullier’a, żeby był uprzejmiejszy dla Courtin’a — nie zwrócił się nawet w jego stronę. Tylko nie wstał, czego należało się obawiać, gdy uczuł, że dzierżawca zajął miejsce obok niego.
Courtin kazał podać wina, a Jan Oullier nie śmiał odmówić, gdy mu podał pełen kieliszek a potem, napełniwszy swój, podniósł go, by się z nim trącić.
— Janie Oullier — odezwał się Courtin, pochylając się nad kominem, tak, by słyszał go tylko ten, do którego się zwracał — macie do mnie urazę zupełnie niesłusznie, słowo honoru, ja wam to mówię.
— Udowodnijcie to, a uwierzę wam. Takie oto mam do was zaufanie.
— Nie życzę wam źle, a sobie życzę dobrze, jak powiedział przed chwilą Aubin, który mądrze mówi, zdaje mi się, że to nie zbrodnia. Zajmuję się swoimi małymi interesami, nie mieszając się bardzo do cudzych, bo mówię sobie: „Słuchaj-no, jeśli na Wielkanoc, albo na Boże Narodzenie nie będziesz miał pieniędzy przygotowanych w sakiewce na zapłacenie dzierżawy, król, czy się będzie nazywał Henryk V, czy też Ludwik-Filip, nie zatroszczy się o to, jak nie zatroszczy się jego skarb, i dostaniesz papier z jego wizerunkiem; będzie to wpra-