Zaledwie Courtin uszedł dwieście kroków po drodze, wiodącej do jego folwarku, gdy usłyszał szelest w zaroślach, mimo których przechodził.
— Kto idzie? — zapytał, cofając się w pole, gotów do obrony kijem, który trzymał w ręku.
— Swój — odparł głos młodzieńczy i niebawem ukazał się na ścieżce ten, do którego głos ten należał.
— Ależ to pan baron! — zawołał dzierżawca.
— On sam, Courtin’ie.
— I gdzież to pan idzie o tej porze? Boże wielki! gdyby tak pani baronowa wiedziała, że pan jest w polu, w nocy, coby było! — rzekł dzierżawca, udając zdziwienie. — Ale pan baron ma prawdopodobnie ważne powody do tej wędrówki nocnej.
— Tak, i dowiesz się o nich — odparł Michał — gdy będziemy u ciebie.
— U mnie!? pan idzie do mnie? — zawołał Courtin zdumiony.
— Może nie chcesz mnie przyjąć? — spytał młodzieniec.
— Boże sprawiedliwy! jabym miał odmówić przyjęcia pana w domu, który przecież należy do pana! — A więc, ponieważ jest późno, nie traćmy czasu. Idź naprzód, pójdę za tobą.
Courtin, zaniepokojony rozkazującym tonem swego młodego pana, usłuchał; niebawem przesadzili nizki płot, przeszli przez winnicę i stanęli przede drzwiami folwarku.
Gdy weszli do izby, która służyła zarazem za kuchnię, Courtin zapalił świecę woskową i przy jej blasku ujrzał
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/149
Wygląd
Ta strona została przepisana.
XV.
Dyplomacya Courtin’a.