Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

liwie zauważyła nieobecność pana barona, przeto z pewnością nie udała się na spoczynek.
— I postąpiliście dobrze, Courtin’ie. Ależ nareszcie, gdzie jest ten nieszczęśliwy chłopiec? czy wiecie?
Courtin powiódł wzrokiem dokoła.
— Zdziwiony jestem, dalibóg, że nie powrócił jeszcze — odrzekł. — Wybrałem umyślnie gościniec, chcąc mu zostawić ścieżkę wolną, a ścieżka jest o dobrzy kwadrans krótsza od gościńca.
— Ale, pytam raz jeszcze, skąd wraca? gdzie był? co robił? dlaczego włóczy się po polach, w nocy, o godzinie drugiej nad ranem, nie troszcząc się o mój niepokój, nie zastanawiając się nad tem, że naraża swoje zdrowie i moje?
— Czy pani baronowa nie uważa, że trudno mi bidzie odpowiedzieć na tyle pytań na świeżem powietrzu? rzekł Courtin, a zniżając głos, dodał: — To, co mam do powiedzenia pani baronowej, jest takie poważne, że bezpiecznie będzie pani baronowa mogła wysłuchać mnie tylko w swojej sypialni... pomijając już, że młody pan może wrócić łada chwila i nie chciałbym bynajmniej, żeby wiedział, iż go szpieguję, jakkolwiek robię to dla jego dobra, a zwłaszcza, żeby pani baronowej oddać przysługę.
— Wejdźcie zatem! — zawołała, baronowa — macie słuszność, wejdźcie prędzej!
— Przepraszam panią, ale którędy?
— Istotnie — odparła baronowa — drzwi są zamknięte.
— Gdyby pani baronowa zechciała rzucić mi klucz...
— Jest we drzwiach i to od wewnątrz... ale, poczekajcie, pójdę wam otworzyć sama, bo, chcąc ukryć przed służbą postępowanie mego syna, kazałam, aby wszyscy udali się na spoczynek.