Strona:PL Dumas - W pałacu carów.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dury. Cesarz stojąc wśród generałów, wydawał rozkazy, ponieważ niebezpieczeństwo wzrastało z każdą chwilą. Ujrzawszy, że woda zalewa już mury fortecy, przypomniał sobie nieszczęsnych więźniów, osadzonych w kazmatach, których okna wychodziły na Newę.
Natychmiast kazał komuś udać się w łodzi do twierdzy i doręczyć carski rozkaz komendantowi twierdzy, aby natychmiast przetransportował wszystkich więźniów w bezpieczne miejsce. Ale rozkaz ten przyszedł zbyt późno, wśród ogólnego zamętu, potracenia głowy, zapomniano o nieszczęsnych więźniach politycznych i wszyscy oni zginęli.
Ulicami płynęły teraz szczątki domów. Były to nędzne drewniane baraki z Narwskiego okręgu, które nie oparłszy się huraganowi, zostały porwane przez powódź wraz ze swymi nieszczęsnymi mieszkańcami.
Na szczątkach jednego z baraków płynął trup ludzki. Trudno oddać to wrażenie, jakie sprawił na nas ten pierwszy trup.
Woda przybywała bezustanku z przerażającą szybkością. Wszystkie kanały oraz rzeki, przecinające miasto, wyszły ze swych brzegów i wepchnęły do miasta berlinki, napełnione kamieniami, chlebem i furażem. Od czasu do czasu trafiali się na nich ludzie, którzy dawali sygnały snującym się łodziom, prosząc o ratunek. Ale łodziom bardzo trudno było do nich podpłynąć, ponieważ woda tworzyła okropne wiry. Niektórzy z tych nieszczęśników nie mogli być uratowani, ponieważ płynące ku nim na ratunek łodzie przewróciły się, a siedzący w nich ludzie potonęli.
Dom nasz, zdawało się, drżał pod szturmem wód, które zalały cały parter. Co chwila zdawało się nam, że dom runie. A wśród tego chaosu okropności, Luiza co chwila powtarzała;