Strona:PL Dumas - W pałacu carów.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

a od strony morza, od czasu do czasu, dolatywały dziwne głosy, podobne do długich westchnień.
Gdy wróciłem do domu, nikt jeszcze nie spał. Na dziedzińcu naszym pokazała się woda, która poczęła zalewać suteryny domu. Ktoś doniósł, że bulwar granitowy został miejscami zburzony i że woda przelewa się przez wał. Rzeczywiście, na ulicy wszędzie poczęła się pokazywać woda, ponieważ jednak nie przypuszczałem możliwości powodzi, tedy spokojnie poszedłem spać, tymbardziej, że moje mieszkanie znajdowało się na drugiem piętrze, czyli że nie groziło mi żadne niebezpieczeństwo, Ale sąsiedzi moi byli tak okropnie wzburzeni, że i ja nie mogłem długo zasnąć, póki wreszcie znużenie i huk burzy nie uśpiły mnie.
Obudziłem się około godziny ósmej rano, zbudzony wystrzałem armatnim. Podbiegłszy do okna, ujrzałem, że na ulicy stoją tłumy ludzkie, przeto ubrawszy się czemprędzej, podążyłem nadół.
— Co się stało? Dlaczego strzelają z armat? — spytałem kogoś.
— Woda, woda! Powódź! Newa! — krzyknął, uciekając.
Zbiegłem na parter domu, gdzie woda dochodziła już do okien, mimo że podłoga była ponad poziomem ulicy. Wyjrzawszy na ulicę, zobaczyłem, że cały środek ulicy był zalany wodą, która miejscami zalewała suteryny.
Ujrzawszy dorożkarza, krzyknąłem nań, ale ten nie chciał jechać, mówiąc, że spieszy się do domu. Jednakowoż dwadzieścia rubli, obiecane mu, skłoniły go do pojechania ze mną. Wskoczyłem do dorożki i kazałem wieźć się na Newski Prospekt. Tu woda sięgała framug okien. Co każde pięć minut rozlegał się