Przejdź do zawartości

Strona:PL Dumas - Trzej muszkieterowie (tłum. Sierosławski).djvu/589

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jących się dniem i nocą gońców. Odwiedzali go więc tutaj dziwni zakonnicy, tak niezdarnie noszący swe habity, że łatwo można było poznać w nich łudzi, należących przedewszystkiem do kościoła wojującego; przybywały kobiety, przebrane za paziów i zakłopotane nieco swymi niezwykłymi kostiumami, których krój nie mógł całkowicie zamaskować zaokrąglonych ich kształtów; zjawiali się wreszcie wieśniacy z uczernionemi rękoma, lecz o zbyt zgrabnych nogach i wykwintnych ruchach, — wieśniacy, których o milę czuć było pańskością. Zdarzały się i mniej przyjemne odwiedziny; dwa czy trzy razy rozeszła się pogłoska, jakoby usiłowano kardynała zamordować. Co prawda, nieprzyjaciele Jego Eminencyi twierdzili, że to on sam nasyła na siebie owych rzekomych morderców, aby módz w razie potrzeby użyć prawa odwetu, — nie należy jednak nigdy wierzyć ani temu, co mówią ministrowie, ani w to, co opowiadają o nich ich wrogowie. Nie przeszkadzało to zresztą kardynałowi (któremu najzawziętsi nawet przeciwnicy nie odmawiali osobistej odwagi) odbywać nocne wycieczki czyto w celu zawiadomienia księcia d’Angoulème o szczególnie ważnych rozkazach, czy dla naradzenia się z królem w jakiejś sprawie, czy wreszcie dla rozmówienia się z wysłańcami, których kardynał nie chciał przyjmować u siebie w domu.
Muszkieterowie, nie mający przy oblężeniu miasta zbyt wiele zajęcia, nie byli trzymani krótko i wiedli życie wcale wesołe. A było to tem łatwiejsze, zwłaszcza dla naszych trzech znajomych, że, ciesząc się przyjaźnią pana de Tréville, otrzymywali bez trudności szczególne pozwolenia na przebywanie poza obozem nawet po jego zamknięciu.
Pewnego dnia, gdy d’Artagnan, stojący na straży przy okopach, nie mógł im towarzyszyć, Atos, Portos i Aramis, dosiadłszy koni i owinąwszy się w swe płaszcze żołnierskie, z ręką na kolbach pistoletów powracali we trójkę z małej oberży, jaką Atos wynalazł przed trzema dniami na drodze do La Jarrie, a którą nazywano gospodą „Pod Czerwonym Gołębnikiem“. Jechali drogą, wiodącą do obozu, bacząc przytem pilnie, jak wspomnieliśmy, aby nie wpaść w jakąś zasadzkę. W odległości