Przejdź do zawartości

Strona:PL Dumas - Trzej muszkieterowie (tłum. Sierosławski).djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— I pan kardynał będzie zadowolony ze mnie?
— Nie wątpię.
— Wielki kardynał!
— Czy jesteś pan pewny, że żona pańska nie wymieniła w rozmowie żadnego nazwiska jakiej osoby?
— Nie przypominam sobie.
— Nie wymieniła ani pani de Chevreuse, ani księcia Buckingham, ani pani de Vernet?
— Nie; powiedziała tylko, że chce mię posłać do Londynu w celu załatwienia jakiejś sprawy dla pewnej wybitnej osobistości.
— Zdrajca! — szepnęła pani Bonacieux.
— Cicho! — rzekł d’Artagnan, ujmując ją za rękę, którą mu podała odruchowo.
— W każdym razie — mówił dalej mężczyzna w płaszczu — byłeś pan głupcem, że odmówiłeś wypełnienia tego polecenia. Gdyby nie to, miałbyś już w tej chwili ten list w kieszeni; państwo, któremu grozi niebezpieczeństwo, byłoby ocalone, a ty...
— A ja?
— A panu dałby kardynał dyplom szlachecki!...
— Czy to powiedział?
— Tak jest; wiem, że chciał sprawić panu tę niespodziankę.
— Bądź pan spokojny — odrzekł Bonacieux. — Moja żona ubóstwia mnie; jest jeszcze czas.
— Osioł! — szepnęła pani Bonacieux.
— Cicho! — odezwał się d’Artagnan, ściskając ją silnie za rękę.
— Jak to pan rozumiesz, że jest jeszcze czas? — spytał nieznajomy w płaszczu.
— Udam się do Luwru, zobaczę się z panią Bonacieux, powiem jej, że się namyśliłem, że podejmę się tej sprawy, otrzymam list i pobiegnę z nim natychmiast do kardynała.
— Dobrze więc! idź pan szybko. Powrócę tu niebawem, aby się dowiedzieć, coś pan uczynił.
Nieznajomy oddalił się.
— Niegodziwiec! — rzekła pani Bonacieux, nadając jeszcze i to miano swemu małżonkowi.