Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie, jakie wywarła na nim śmierć nieznajomego, było takie silne.
Inna tedy musiała być przyczyna tego smutku; oczywiście ta, o której młodzieniec mówił sir Johnowi.
Nie był to zatem żal z powodu śmierci cudzej, lecz rozczarowanie, że nie nastąpiła śmierć własna.
Powróciwszy do hotelu Palais-Royal, sir John zaniósł do swego pokoju pistolety, których widok mógłby w duszy Rolanda obudzić coś podobnego do wyrzutów sumienia, poczem powrócił do młodego oficera, by mu oddać trzy listy, które od niego otrzymał.
Zastał go zadumanego, siedzącego z łokciami opartymi na stole.
Nie mówiąc słowa, Anglik położył trzy listy przed Rolandem.
Młodzieniec rzucił okiem na adresy, wziął list, przeznaczony dla matki, odpieczętował go i zaczął czytać.
A w miarę, jak czytał, wielkie łzy spływały po jego policzkach.
Sir John patrzył ze zdumieniem na tę nową postać, pod jaką ukazywał mu się Roland.
Nie byłby nigdy przypuszczał, że ta natura, taka różnorodna, zdolna jest do wylewania łez.
Po chwili Roland, potrząsając głową i nie zwracając najmniejszej uwagi na obecność sir Johna, szepnął:
— Biedna matka! Byłaby bardzo płakała; może to i lepiej, że tak się stało; matki nie są stworzone po to, żeby opłakiwały swoje dzieci!
I ruchem machinalnym rozdarł list, napisany do matki, i drugi, napisany do siostry, i ten, który napisał do generała Bonapartego.
Poczem spalił starannie wszystkie szczątki listów.
Następnie zadzwonił na pokojówkę.