Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak, jeśli pan zostanie zabity...
— Posłuchaj uważnie, milordzie, bo zależy mi na tem bardzo, żeby stało się tak, jak panu powiem.
— Stanie się tak, jak pan powie — odparł sir John — jestem człowiekiem bardzo sumiennym.
— A więc, jeśli zostanę zabity — powtórzył raz jeszcze Roland, kładąc dłoń na ramieniu swego sekundanta, jakgdyby chcąc lepiej wrazić w jego pamięć polecenie, jakie mu dać zamierzał złoży pan moje zwłoki, tak, jak będą ubrane, nie pozwalając, żeby ktokolwiek ich się dotknął, w trumnę ołowianą, którą każe pan zalutować w swojej obecności; trumnę ołowianą wstawi pan do trumny dębowej, którą pan również każe zamknąć w swojej obecności. A potem wyśle pan to wszystko do mojej matki, o ile nie będzie pan wolał wrzucić tego do Rodanu, co pozostawiam zupełnie panu do wyboru, byleby tylko zostało wrzucone.
— Skoro zabieram list — odparł Anglik — mogę tez zabrać trumnę, nie sprawi mi to najmniejszego kłopotu.
— Milordzie, jesteś stanowczo człowiekiem nieocenionym — zawołał Roland, wybuchając swoim osobliwym śmiechem — i to Opatrzność napewno zesłała mi pana. A teraz w drogę, milordzie, w drogę!
Wyszli z pokoju Rolanda. Pokój sir Johna był na tem samem piętrze. Anglik wszedł do siebie po broń, Roland czekał w korytarzu.
Po kilku sekundach sir John ukazał się, niosąc w ręku pudełko z pistoletami.
— A jak pojedziemy Jdo Vaucluse, milordzie? — spytał Roland — konno, czy powozem?
— Powozem, jeżeli pan zechce. Powóz będzie daleko